Pojechałam, żeby stać się trochę święta. Liczyłam na oklaski. Właściwie już biły w moich uszach. Dudniły jak stado spłoszonych dzikich koni.
A jednak okazały się złudzeniem. Nie było dźwięków. Nie było żadnej widowni. Otuliła mnie cisza. Łapczywie pochłaniała kawałek po kawałku mojego ciała. Rozpulchniła każdy por mojej skóry i zaczęła sobie mościć we mnie gniazdko, jakby już za chwilę miały pojawić się młode.
Byłam ciszą. Rozlałam się.
W tej ciszy powolutku zaczęły pojawiać się dźwięki. Pojedyncze, delikatne, nieśmiało szukały sobie miejsca w wielkiej przestrzeni. Zapełniały ją coraz bardziej wyraźnie. Zjawiały się znikąd i były wszędzie. Najpiękniejsze z nich tworzyły melodie, które do tej pory zostały w mojej głowie. Stukot sztućców i kroki na starych drewnianych schodach układały dla mnie czułe piosenki.
W tej ciszy dźwięków na samym środku wielkiej przestrzeni byłam ja.
Sama Ja wzięła mnie za rękę i poprowadziła do pobliskiego ogrodu. Rozejrzałam się. Znam to miejsce. Odwiedzam je, ale nie zdarza mi się po nim spacerować. Zazwyczaj biegnę, mknę spóźniona.
Teraz idę, a raczej sunę głaszcząc swoją obecnością mijane rośliny. Poznaję je na nowo. Moje dęby pocieszają ciepłą rozmową depresyjne chmury. Beztroskie brzozy szepczą coś do mnie w niezrozumiałym języku. Krzaki jaśminu krzyczą zapachem mojego dzieciństwa. Widziałam je już kiedyś wszystkie, ale nie potrafię sobie przypomnieć ich imion.
W końcu dotarłam do tej części ogrodu, którą od dawna ukrywałam przed sobą samą. Zieleń w tym miejscu przerażała. Słońce właściwie nie bywało, a ziemia rozstępowała się pod naciskiem stopy. Ugrzęzłam tam przez dłuższą chwilę i obejrzałam jeszcze raz kawałek po kawałku niechcianą część mojego życia. Wiły się przede mną konary jak stare wiedźmy w rytualnym tańcu. Przerażały swoją dziką energią, by po chwili ucichnąć i zacząć się zmniejszać pod naciskiem mojego spojrzenia.
Ułożyłam później te kruche, drobne gałązki przy wielkim kamieniu. Może zrobię z nich kiedyś ognisko.
Zdjęcia zostały zrobione na birmańskiej plaży w 2013 r
pięknie opisane, miałam dreszcze jak czytałam